Wypadek nurkowy na Silesii

Wypadki nurkowe


1 sierpnia 2004 roku 32-letnia kobieta - płetwonurek z Wrocławia utonęła na wyrobisku Silesia. Jej ciało wyciągnięto po dwóch godzinach poszukiwań.

Czwórka wrocławskich płetwonurków przyjechała nad wyrobisko Silesia, aby spróbować swoich sił na nieznanym akwenie. - To byli turyści, ale porządnie przygotowani, wypytali o charakterystykę akwenu, zachowywali się spokojnie i profesjonalnie. Byli też dobrze wyposażeni - mówi Andrzej Prokopowicz, szef ratowników na Silesii.

Kamionka ma bardzo atrakcyjne dla płetwonurków dno. - Można napotkać zatopiony autobus, samochód, a nawet ruiny budynków - tłumaczy Prokopowicz. Penetracja tych obiektów jest dla płetwonurków świetną zabawą, ale w tej atrakcyjności czai się ogromne niebezpieczeństwo, szczególnie dla mniej doświadczonych adeptów nurkowania. Z betonowych płyt wystają, czasem niezauważalne, pręty i kable. - Można się łatwo o coś zaczepić albo zagubić i już mamy nieszczęście - dodaje.

Wrocławscy płetwonurkowie oglądali zatopione ruiny budynków dawnego kamieniołomu. Znajdują się one na głębokości ok. 15 metrów. Po wypłynięciu na powierzchnię, około godz. 13, zauważyli, że nie ma wśród nich ich koleżanki, 32-letniej Agnieszki D. Rozpoczęli więc poszukiwania na własną rękę.

- To bardzo trudna sprawa. Woda przy dnie jest bardzo mętna, a widoczność zerowa - tłumaczy Jerzy Turczeniewicz, prezes stowarzyszenia płetwonurków Waterprof z Kędzierzyna-Koźla. Jego nurkowie przygotowywali się akurat na Silesji do mistrzostw Polski. - O 13.20 trzech mężczyzn zawiadomiło nas, że ich koleżanka znajduje się pod wodą. Natychmiast włączyliśmy się do akcji ratunkowej - mówi Turczeniewicz. Do wody nie mógł wejść nikt oprócz ratowników.

W akcji uczestniczyły wezwane na miejsce jednostki ratownicze straży pożarnej z Opola, Nysy i Kędzierzyna-Koźla, pracując na zmianę. - Na to, że wyciągniemy dziewczynę żywą, mogliśmy liczyć przez jakieś pół godziny. Mniej więcej na tyle czasu wystarcza powietrza w butli. Trudno to przyznać, ale później ratownicy szukają już tylko ciała nurka - objaśnia Turczeniewicz.

Towarzysze Agnieszki D. byli świadomi tego, co się stało. Oprócz funkcjonariusza policji nie rozmawiali z nikim, zaszyli się z dala od gapiów. - Wiedzą, że ratownicy mają bardzo mało czasu. To straszne, nie da się z tym pogodzić - zauważa Prokopowicz.

Kilka minut po godz. 15 ratownicy znaleźli kobietę. Nie żyła. - Warunki akcji były bardzo złe, nic nie widzieliśmy, działaliśmy po omacku. Przypadkiem natrafiłem ręką na jej płetwę - mówi st. kpt. Mariusz Lewandowski. - Leżała jakieś dwa metry od ruin budynku, na głębokości 15 metrów. Nie miała w ustach ustnika.

Co mogło się stać? Według ratowników zdarza się, że nurek zaczepia się o jakiś wystający element, wtedy w panice może wypluć ustnik i zachłysnąć się wodą. Można dostać skurczu krtani, zasłabnąć czy dostać zawału.

Płetwonurkowie są uczeni, jak radzić sobie w krytycznych sytuacjach, nawet wtedy, gdy wydaje się, że nie ma już wyjścia. - Znam teorię i wiem, że można sobie poradzić. Nie wiem jednak, jak zachowałabym się pod wodą, jeśli śmierć zaglądałaby mi w oczy - przyznaje Dominika Obierzyńska, która od niedawna nurkuje na Silesii.
- Kobieta, która utonęła, była profesjonalnie przygotowana, na pewno wiedziała co robi. Zadecydował za nią ślepy los - przyznaje Prokopowicz.

Igor Kochajkiewicz / Gazeta Wyborcza