Filozofia nurkowania wg. Strugalskiego

pl.rec.nurkowanie


Zgodnie z obietnicą przygotowałem cykl krótkich tekstów zawierających próbę usystematyzowania filozofii CMAS i wyjaśnienia, czemu CMAS nie może być traktowany jako zaledwie jedna z wielu organizacji szkolących płetwonurków. Ta najstarsza na świecie (i przez wiele lat jedyna) instytucja płetwonurkowa, w ciągu swojego, już blisko półwiecznego rozwoju wypracowała istotną myśl związaną z nurkowaniem. Zrobiła to dzięki traktowaniu nurkowania jako zjawiska socjologicznego i kulturotwórczego nie zaś tylko sportowego czy technicznego, albo zgoła jako maszynki do łojenia szmalu, jak to oczywiście ma miejsce w powstałych dużo później komercyjnych organizacjach szkoleniowych (co nie jest zarzutem! Jasne, że nie po to się zakłada międzynarodowa firmę, żeby na tym nie zarobić!).

Wychowując się od maleńkiego brzdąca na obozach nurkowych widziałem jak również CMAS ewoluuje, niestety, w stronę tzw. wolnego rynku. Było to przykre, lecz konieczne dla przetrwania organizacji, a po latach i ja sam zacząłem z tego korzystać szkoląc nurków zawodowo. Obecnie CMAS dysponuje na całym świecie całkowicie nowoczesnymi programami szkoleń, zapewniającymi (co wynika ze statystyk, a nie z widzimisię Strugalskiego) bezpieczeństwo nurkowania znacznie większe niż w przypadku dowolnych innych programów.
Faktem jest jednak, że przy okazji takiego unowocześniania coś (lecz z pewnością nie wszystko) zagubiliśmy. Dlatego zasady, o których będę Państwu pisał, często nawet przez samych CMASowskich instruktorów nie są przestrzegane. Jest z tym trochę tak, jak z celibatem u księży...Nikogo nie winię, pamiętam bowiem siebie z czasów, gdy chciwy byłem na forsę, której potrzebowałem na chleb, wódkę, benzynę i dziewczyny. Z czasem dopiero miało się okazać, że pieczywo tuczy, alkohol szkodzi, samochód można przerobić na gaz, a dziewczyny i tak przyjdą same. Wierząc głęboko, że jeszcze nie wszystkie CMASowskie ideały przerobiliśmy na mydło przygotowałem dla Państwa kilkanaście tekstów, które będę umieszczał po kolei, co tydzień. Oto tytuły:

  1. Czy instruktor nurkowania powinien handlować sprzętem nurkowym?
  2. Czy w bazie nurkowej powinno się świadczyć usługę napełniania butli? A usługę wynajmu sprzętu?
  3. Czy nurkowania techniczne są drogą rozwoju nurkowania?
  4. Czy należy wypowiadać się z szacunkiem o ofiarach wypadków nurkowych?
  5. Czy lepszy sprzęt oznacza bezpieczniejsze nurkowanie? Czy wypadki nurkowe wynikają z awarii sprzętu?
  6. Czy baza nurkowa powinna być usytuowana nad szczególnie atrakcyjnym (mającym czystą wodę i obfitującym w podwodne obiekty) akwenem?
  7. Czy duża głębokość i trudne warunki nurkowania sprawiają, że nurkowanie jest bardziej niebezpieczne?
  8. Czy nurkowanie jest sportem ekstremalnym?
  9. Czy stopnie nurkowe nadawane przez różne, legalnie działające organizacje powinny być tak samo traktowane?
  10. Czy instruktor nurkowania powinien być sympatycznym człowiekiem?
  11. Czy nurkowie mają instynkt samozachowawczy i czy on chroni ich przed wypadkami?

1. Czy instruktor nurkowania powinien handlować sprzętem nurkowym?

Pytanie skonstruowano w taki sposób, żeby pozornie oczywista i od razu nasuwająca się odpowiedź brzmiała: "tak". Wszyscy przecież widzimy powstające jak grzyby po deszczu centra nurkowe wyposażone min. w sklepy ze sprzętem. W niektórych federacjach, żeby takie centrum mogło dostać ileś tam gwiazdek, sklep ten musi mieć nawet przepisową witrynę od ulicy! Odpowiedź inna niż "tak" po prostu nie mieści się w głowie, nieprawdaż? Świadczy to tylko o tym, jak mała jest głowa. Stary, ortodoksyjny CMASowiec odpowie następująco:

Oczywiście, że instruktor prowadzący kurs nie powinien handlować sprzętem. Z bardzo prostej przyczyny. Kiedy się handluje sprzętem, siłą rzeczy poleca się to, co się ma na półce a nie to, co jest obiektywnie dobre. Zgodnie z doktryną CMAS instruktor nie ma być "handlarzem usługą czy towarem" lecz nauczycielem-przewodnikiem młodego nurka czy kandydata na nurka. Bez względu na to, jak uczciwym człowiekiem jest instruktor, niebezpieczne jest wystawianie go na pokusę. Gdyby miał sklep, na pytanie kursanta "jaki jacket kupić?" kusiło by go wskazać te, które akurat ma, choć (być może) w innym sklepie ten sam jacket jest tańszy albo jest tam inny, lepszy (czy chociażby nie gorszy). Tego typu praktyki, do których niechybnie by doszło (bo przecież forsa to potężna pokusa) są nie do pogodzenia z filozofią CMAS, zakładającą, że instruktor ma być obiektywnym źródłem informacji. Dlatego ortodoksyjna doktryna CMAS, przestrzegana już tylko przez nielicznych (na przykład przeze mnie) zabraniała zawodowemu instruktorowi prowadzenia sklepu. Były to dobre czasy, zanim świat oszalał w pogoni za szmalem i nawet CMASowcy, za przykładem amerykańskich czy zgoła południowoafrykańskich kolegów, zaczęli zakładać sklepy. Zaczęto zresztą robić jeszcze gorsze rzeczy, a mianowicie podpisywać koszmarne umowy z poszczególnymi firmami, że tylko na ich sprzęcie będzie się szkolić i tylko ich sprzęt kursantom polecać. Bez względu na to, czy sprzęt ten był dobry czy zły, sam fakt uwiązania instruktora na takiej umowie, jak psa na łańcuchu przeczy jakiejkolwiek niezależności myśli czy wiarygodności nauczycielskiej.

Szkolę od nie pamiętam ilu lat. W moich bazach (w Polsce i w Chorwacji) zdobyło uprawnienia ponad półtora tysiąca osób. Nigdy nie założyłem sklepu.
Często mnie pytają, czemu? Ano temu, że to by było nie po CMASowsku, że to by było nie fair. Moi koledzy, którzy tak zrobili zarabiają oczywiście więcej ode mnie (nie zauważyłem, żeby któryś z nich jeździł, jak ja 12 letnią ładą samarą), ciekawe jednak czy potrafią patrzeć w lustro przy goleniu. Wiadomo, że instruktor nurkowania, mający osobistą charyzmę, wciśnie ludziom to co zechce. Ja na przykład, nie chwaląc się, potrafiłbym sprzedać dowolnie gówniany sprzęt. Bo ci co robią u mnie kursy ufają mi po prostu, a prócz tego (jak każdy instruktor nurkowania) potrafię przepięknie ściemniać. Forsa by rzeką płynęła i byłoby super. Tyle tylko, że szlag by trafił filozofię CMAS. Nie w tym rzecz, żeby instruktor nurkowania nie handlował sprzętem. Oczywiście, że jest on jak nikt inny powołany do tego, z racji posiadanego wykształcenia i doświadczenia. Trzeba jednak, żeby przynajmniej nie sprzedawał go tym, których uczy. Bowiem ogromny wpływ, jaki instruktor ma na kursanta (z racji nauczycielskiego autorytetu) nie może być wykorzystywany do brudnej manipulacji. Często widuję instruktorów, których pierwszym ruchem na kursie jest rozdanie kursantom katalogów swojego sklepu. Czy nie zdają sobie sprawy, że właśnie podeptali elementarną etykę nauczycielską? Instruktor ma ludzi uczyć a nie ich tumanić i zamieniać w stado aranów-konsumentów. Ma być przewodnikiem a nie manipulatorem. Dlatego na pytanie "jaki jacket kupić" odpowiadam tak: "po pierwsze: w tej bazie zawsze dostaniesz sprzęt za darmo, po drugie: skoro już koniecznie chcesz kupować to przynajmniej nie kupuj w (tu wymieniam jakich) sklepach bo mają zbójeckie marże, po trzecie: masz tu katalogi, wybierz sobie co ci pasuje (prócz o tego, bo ma marny inflator). Oczywiście mógłbym ci te graty sprowadzić, ale wtedy musiałbyś mi za to zapłacić, a po co masz na mnie kląć. Lepiej poczekaj trochę, będzie organizowana klubowa wyprawa na Adriatyk. Pojedź na nią, a tam, podczas wycieczki do Triestu pokażę ci kilka hurtowni sprzętu, gdzie obkupisz się za wszystkie czasy. W najgorszym przypadku, gdyby takiej wyprawy na razie nie było, masz tu telefon do człowieka, który jeździ tam często i ściąga te graty dużo taniej niż w sklepie." Skutki tej filozoficznej (bo przecież o filozofię CMAS chodzi) pogadanki są następujące:

1.. Nic nie zarabiam na sprzęcie. To niedobrze.
2.. Rozchodzi się wieść, że "Strugalski nie ściemnia", więc kursanci chętnie do mnie przyjeżdżają. To dobrze.
3.. Jestem znienawidzony przez właścicieli sklepów. To ich problem.

Za młodu popełniłem wiele błędów. Między innymi pozwoliłem się wciągnąć w handel skafandrami suchymi. Na szczęście już się sprzedały i problem zniknął. Były obiektywnie dobre, mogłem je polecać bez kłamstwa, ale nawet w to nie dam się więcej wciągnąć, chyba że twarde życie mnie zmusi. Uznałem bowiem, że ma sens prastara CMASowska zasada: jeśli szkolisz-nie handlujesz gratami. Masz być niezależny w ocenach, tylko wtedy ludzie będą mieć do ciebie zaufanie. Masz polecać to, co dobre a nie to, co masz na półce. Zaraz ktoś powie, że przecież można mieć na półce same dobre rzeczy. Otóż niestety ta szczytna idea nie wytrzymuje próby życia. W handlu towarem zawsze zdarzają się wpadki (wie o tym każdy, kto choć raz kupił w supermarkecie szynkę w promocji, tfu!), a przecież sprzedać te rupiecie trzeba. Dlatego jeśli handlujesz towarem, prędzej czy później ściemniać będziesz musiał. O ile nie robi to różnicy np dealerowi samochodowemu, bo zachwalanie tego złomu należy do elementów jego fachu, o tyle nauczyciel-wychowawca tak postępować nie powinien. Handlarz ściemnia i to jest ok. Nauczyciel nie, bo to by było nie fair. Na dziś tyle, jeśli chodzi o filozofię CMAS. Tym, którym się wydaje, że opowiadam rzeczy dziwne radzę: poczekajcie! W następnym odcinku opowiem, czemu nie należy ładować butli osobom z poza bazy. Wtedy dopiero rzucicie się na mnie jak wściekłe psy!

5. Dziś będziemy mówić o sprzęcie, a ściślej o wpływie, jaki ma na metodykę szkoleń i bezpieczeństwo nurkowania.
6. Czy baza nurkowa powinna być usytuowana nad szczególnie atrakcyjnym (mającym czystą wodę i obfitującym w podwodne obiekty) akwenem?
7. Czy duża głębokość i trudne warunki nurkowania sprawiają, że nurkowanie jest bardziej niebezpieczne?
8. Czy nurkowanie jest sportem ekstremalnym?
9. Czy stopnie nurkowe nadawane przez różne, legalnie działające organizacje powinny być tak samo traktowane?

Czy lepszy sprzęt oznacza bezpieczniejsze nurkowanie? Czy wypadki nurkowe wynikają z awarii sprzętu?
Dziś będziemy mówić o sprzęcie, a ściślej o wpływie, jaki ma na metodykę szkoleń i bezpieczeństwo nurkowania.

Od razu trzeba powiedzieć: nie jest dobrze. W ciągu ostatnich kilku lat wielu z nas zachłysnęło się możliwościami technicznymi sprzętu, a ciężar odpowiedzialności za powodzenie akcji przesunięty został z wyszkolenia nurka na jego wyposażenie. Powstały zdumiewające "filozofie" czy "odrębne gałęzie nurkowania" ujednolicające konfigurację sprzętu i jego zawartość (np Hogarthian). Rozwiązania te (poza niektórymi ich słusznymi elementami) mają na celu oczywiście wyłącznie wypromowanie określonych rodzajów sprzętu i nabicie kabzy jego producentom (np w przypadku Hogarthian - Halcyonowi).

Pamiętam jak kiedyś, podczas towarzyskiego spotkania pochwaliłem pewną bardzo znaną międzynarodową federację (nie powiem jaką aby nie drażnić pana K....), że wymaga octopusów podczas szkolenia (co uważam za słuszne i sam robię). Instruktor tej federacji, siedzący z nami przy stole, odparł, że bezpieczeństwo to on i jego federacja mają zasadniczo w d. ale sam ma sklep, więc woli żeby ludzie kupowali automaty z octopusami zamiast bez nich.
Chciałem się odezwać ale kopnięty przez przyjaciela pod stołem - zamilkłem, i słusznie. Powyższy przykład pokazuje bowiem, że nie należy wypowiadać się po pijaku, bo nie wiadomo czy jakiś drań nie wykorzysta tego potem przeciw nam.

Powszechna opinia o tym, że im lepszy sprzęt tym bezpieczniejsze nurkowanie - brzmi ładnie. Tyle tylko, że to nieprawda. Z badań i statystyk wynika bowiem, że jest dokładnie odwrotnie. Przygotowując się niedawno do egzaminu z socjologii trafiłem na bardzo ciekawą pracę prof. Sama Peltzmana, który wykazał, że wprowadzenie pasów bezpieczeństwa zwiększyło liczbę wypadków samochodowych (w tym także wypadków śmiertelnych), ponieważ kierowcy, czując się bezpieczniej, jeżdżą znacznie szybciej (S. Peltzman, The Effects of Automobile Safety Regulations, "Journal of Political Economy" 1975).

Specjaliści z Instytutu Medycyny Morskiej i Tropikalnej dr Zdzisław Sićko (płetwonurek CMAS) i dr Jacek Kot (trzygwiazdkowy instruktor CMAS) twierdzą z kolei, że liczba przypadków choroby dekompresyjnej w Polsce znacznie wzrosła, odkąd masowo zaczęto stosować dobre skafandry. Wcześniej bowiem potencjalny "komornik" zmarzł zanim zdążył wpakować się w deko. Teraz, dysponując lepszym sprzętem, ma więcej szans zrobienia sobie krzywdy i z szans tych skwapliwie korzysta.

Popularność jacketów dużej pojemności (w czym nie ma nic złego) spowodowała niestety modę na koszmarne przeważanie się, co pociąga za sobą często nienaturalne obciążenie kręgosłupa, a przy awarii kamizelki staje się często gwoździem do trumny. Te i wiele innych przykładów pokazuje, że jeśli postawi się na świetne usprzętowienie łatwo o nierównowagę pomiędzy rozumieniem roli sprzętu, a rozumieniem roli elementarnego szkolenia w posługiwaniu się nim. Często przyjeżdżają do mnie nurkowie pytając, czy ich puszczę solo na 30 bo chcą sobie butle boczne poprzestawiać. Ja na to "chcesz się uczyć kolego? Brawo, dobra myśl! A takie typowe elementy już perfekcyjnie opanowałeś? No wiesz, podawanie partnerowi gazu, wydobycie nieprzytomnego w sytuacji awarii kamizelki itd. Masz to już w małym palcu, teraz tylko solo dive i butle boczne cię rajcują?". W odpowiedzi zaś słyszę: "eee tam, rekreacyjnie mam się taplać.". Przyznam, że opadają mi wtedy ręce i czasem się brzydko odezwę, jeśli akurat nie ma mnie kto w porę kopnąć pod stołem.

Podczas szkoleń kwestie sprzętowe sa również rozwiązywane źle. Gdy widzę jak młody kandydat na instruktora starannie dopasowuje sprzęt kursantowi, mam ochotę krzyknąć "durniu , co robisz?! Czy nie widzisz, że produkujesz w ten sposób kalekę, który nie będzie umiał sam sobie poradzić? Daj mu na jedno nurkowanie jacket za duży, na następne za mały, a dopiero na kolejne dobry. Wtedy wyszkolisz człowieka, który wie jak to jest irytować się niedopasowanym sprzętem, wie na które elementy zwrócić szczególną uwagę, i w konsekwencji: wie czego nie chce a czego chce, i umie dobrać sobie właściwy dla niego sprzęt samemu. Powstanie samodzielnie myślący, dojrzały, dobrze wyszkolony płetwonurek a nie ofiara systemu Płać Kolejny Dolar." Faktem jest jednak, że łatwo innym dobrze radzić, gdy się jest samemu w komfortowej sytuacji. Szkolę w systemie CMAS, kurs podstawowy (P1) zawiera 10 nurkowań w jeziorze (jedno z nich jest nocne). Tak duża objętość ćwiczeń pozwala na to, by się nie spieszyć i wypróbować różne metody dotarcia do kursanta. Jest to oczywiście konieczne bo, jak wiadomo, każdy człowiek jest inny i każdy trochę czego innego w szkoleniu potrzebuje. Program CMAS daje instruktorowi takie możliwości manewru, program żadnej innej federacji - nie.

Odpowiedź na drugie pytanie: "czy wypadki nurkowe wynikają z awarii sprzętu?" jest tak prosta, że poświęcimy jej zaledwie kilka zdań.
Oczywiście wszystkie wypadki nurkowe wynikają wyłącznie z winy człowieka. Nie wynikają z żadnej innej przyczyny. Wina ta może przybierać różne formy. Może oczywiście polegać na nieprawidłowej konfiguracji sprzętu, użyciu niewłaściwego sprzętu lub niewłaściwej jego ilości. Częściej jednak polega na niewłaściwym zabezpieczeniu akwenu, dobraniu zespołu, przygotowaniu i zaplanowaniu akcji, na niezastosowaniu lub niewłaściwym zastosowaniu procedur awaryjnych. Najczęściej zaś wypadek spowodowany jest po prostu złym wyszkoleniem nurka (lub jego złym stanem zdrowia czy marną psychofizyczną kondycją akurat w tym dniu). Jeśli np zdarzyło się zalodzenie automatu i miał miejsce wypadek, to ten wypadek miał miejsce nie z powodu zalodzenia automatu lecz dlatego, że ktoś w sytuacji zalodzenia automatu nie umiał sobie poradzić. Jak mawiał Jacques Yves Cousteau, jeden z twórców filozofii CMAS: "Sprzęt jest tylko dodatkiem do nurka, nurkujesz ty, nie twoja butla".

2. Czy w bazie nurkowej powinno się świadczyć usługę ładowania butli? A usługę wynajmu sprzętu?

Witam Państwa bardzo serdecznie na kolejnym spotkaniu. Dziś zmierzymy się z zagadnieniem dla filozofii CMAS bardzo ważnym, a jednocześnie bardzo
kontrowersyjnym. Spróbujemy mianowicie odpowiedzieć na pytanie czym jest, a czym nie jest baza nurkowa.

W tworzonej przez pół wieku klubowej strukturze CMAS baza nurkowa była zawsze zjawiskiem szczególnym. Zakładał ją zwykle charyzmatyczny przywódca, lokalny lider (czyli w fachowej terminologii socjologicznej tzw. "agent zmiany"). Był to po prostu twardy koleś (zwykle mężczyzna, choć i twarde babki się trafiały), który potrafił kupić sprężarkę i zgromadzić wokół siebie grupę podobnych sobie zapaleńców. Wiele lat temu, na własne potrzeby skonstruowałem roboczą definicję bazy nurkowej (oczywiście CMASowskiej, bo innych wtedy nie było): "baza nurkowa to kilkoro przyjaciół zgromadzonych wokół sprężarki". Definicja oczywiście żartobliwa, lecz niepozbawiona ważnych elementów. Słowem-kluczem są tu "przyjaciele", a więc baza nie jest miejscem, gdzie spotyka się kupujący ze sprzedającym. Nie jest miejscem, gdzie odbywa się handel towarem, czy usługą. Jest miejscem, do którego się przyjeżdża żeby być razem, razem nurkować, poznawać się i rozstawać (tak, tak! po to też jest baza! bez przesady z tym purytanizmem!), raz na jakiś czas zesrać się pod wodą ze strachu lub ocalić komuś życie, a wieczorem usiąść przy ognisku i opowiedzieć co się przeżyło. Jest miejscem gdzie leczy się samotność - podstawową chorobę naszych czasów. [uwaga na marginesie: choć to zabrzmi dziwacznie, na forum.jds panuje psychiczna atmosfera starej CMASowskiej bazy! Dziwne ale prawdziwe. Dlatego tak polubiłem to forum.

Świat elektroniczny otwiera zdumiewające szanse. Przepraszam za takie truizmy, ale ja chyba naprawdę jestem starym piernikiem]. Baza nurkowa jest miejscem, w którym spotykają się przyjaciele, wspólnie łożący na utrzymanie tego miejsca i jego dalszy rozwój. Dlatego instruktor CMAS prowadzący taką bazę pobiera opłaty za kursy czy nurkowania stażowe (turystyczne). Jest to forma uczestniczenia przez osoby korzystające z bazy w kosztach jej utrzymania. W "prastarym" CMASie funkcjonowała w ogóle metoda pobierania rocznych składek klubowych (osoby płacące takie składki były zwolnione z wszelkich innych opłat), lecz system ten nie sprawdził się. Zbyt wiele było konfliktów pomiędzy tymi, którzy nurkowali lub szkolili się dużo i tymi co mało, a przecież wszyscy płacili jednakowe składki. Dlatego, na przełomie lat 80-tych i 90-tych, zaczęliśmy powoli odchodzić od tego systemu na rzecz uzależnienia wysokości opłat od intensywności korzystania z bazy. Tak powstała opłata za poszczególny kurs czy nurkowanie. Podkreślić jednak należy, że NIGDY nie była to opłata za nabicie butli czy wynajem sprzętu! Te rzeczy bowiem zawsze były dla wszystkich korzystających z bazy za darmo. Żądanie osobnej opłaty za np. wypożyczenie jacketu jest absurdalne podobnie jak absurdalne byłoby analogiczne żądanie skierowane do mieszkających wspólnie domowników, żeby płacili sobie nawzajem za wzięcie np. widelca z szuflady! Skoroś wlazł do bazy to widocznie jesteś jednym z nas. Potrzebny ci skafander? To go bierz! Tam jest magazyn skafandrów. Potrzebny automat czy jacket? Weź sobie z półki co zechcesz, abyś tylko po nurkowaniu odłożył z powrotem na miejsce. Potrzebne ci powietrze czy nitroks? Ładowacz ci nabije. NIC za to nie płacisz, zapłaciłeś bowiem, brzydko mówiąc "za wjazd" do bazy. Opłata za kurs czy zryczałtowana opłata za nurkowanie jest właśnie taka formą "zapłacenia za wjazd". Ten, kto ją wniósł może już bez przeszkód korzystać ze wszystkiego co baza oferuje. Może brać sprzęt, szkolić się, słuchać wykładów, może liczyć na proste naprawy własnego sprzętu np. czyszczenie zaolejonej butli itp., korzystać z porady starszych kolegów, wliczonych w tą opłatę ubezpieczeń, korzystać z bezpiecznego od sieci akwenu, środków pływających, w razie (nie daj Boże) wypadku również z tlenu, opieki lekarskiej a także liczyć na fachowo przeprowadzoną akcję ratunkową oraz na szefa szkolenia, który osobiście i imiennie odpowiada za bezpieczeństwo wszystkich nurkowań. Może wreszcie, jeśli tego chce, usiąść z nami przy ognisku i zaśpiewać szantę czy obejrzeć zdjęcia z Egiptu. Baza jest, w pewnym sensie, jego współwłasnością bo uczestniczył w łożeniu na jej utrzymanie. Brak osobnych opłat "za sprzęt" jest istotny jeszcze z jednej, ważnej przyczyny. Otóż istnienie takich opłat generowałoby dziwaczną i społecznie niebezpieczną sytuację. Bogaty (ten, kogo stać na własny sprzęt) płaciłby za nurkowanie mniej niż biedny (korzystający ze sprzętu klubowego)! Jest to oczywiście z punktu widzenia filozofii CMAS nie do przyjęcia. Filozofia ta zakłada bowiem, że płetwonurkowie stanowią wspólnotę i dzielenie ich na lepszych i gorszych na podstawie zasobności portfela jest kategorycznie wykluczone. Różnice w opłatach mogą wynikać wyłącznie z hierarchii stopni (P2 płaci znacznie mniej niż P1, a P3 nie płaci w ogóle nic), należy bowiem promować mądrych a nie forsiastych. Sporadycznie spotykam się z rażącym niezrozumieniem tego stanowiska. Płetwonurek, który się w naszej bazie wyszkolił, a więc nigdy za sprzęt nie płacił (przeciwko czemu jakoś nigdy nie protestował!) gdy kupił sobie własny szpej nagle "zhardział" i zaczyna pytać o zniżki! Jakie zniżki? Nurkowanie turystyczne dla nurka P2 (czyli typowego dojrzałego nurka) kosztuje 20 PLN (nawet w weekend nie płaci się drożej jeśli wykupi się karnet) i w tej cenie jest już wszystko (łączne z pełną butlą, całkowitym sprzętem, łódką, ubezpieczeniem i, jeśli trzeba np. na głębokie, przewodnikiem). Nie ma niższych cen nie tylko w Polsce, ale śmiem twierdzić, że również nigdzie na świecie. W oczywisty sposób podkreśla to niekomercyjny charakter naszej działalności. Jakie więc w takim razie chcesz kolego zniżki? O płetwonurkach wyszkolonych w innych niż CMAS federacjach nie ma w tym kontekście w ogóle co mówić. Osoby te, o amputowanej etyce CMAS, a może raczej wcale jej nie nauczone, zupełnie tych zagadnień nie rozumieją. Tu dopiero zaczynają się schody. Przyjeżdża taki i pyta ile kosztuje nabicie butli. Odpowiadam, zgodnie z prawdą, że powietrze i sprzęt są przecież za darmo dla wszystkich nurkujących w bazie, zaś nurkowanie kosztuje tyle i tyle, zapraszam na odprawę. Robi wtedy wielkie oczy i widać po nim, że nic nie kapuje. Ktoś zrobił takiemu człowiekowi krzywdę a teraz ja (Bogu ducha winny) muszę takiego człowieka resocjalizować! Ktoś mu wmówił, że baza nurkowa to coś w rodzaju stacji benzynowej, gdzie się napełnia zbiorniki gazem. Ktoś mu wmówił, że nurkowanie polega na tym, że przyjeżdża się, macha plastikiem i portfelem i wchodzi do wody. A potem się wyjeżdża, ewentualnie w pośpiechu można jeszcze zdążyć wychylić browar z jakimś tak samo spieszącym się, przypadkowym klientem. Człowiek taki nie rozumie, że nauczono go pośpiechu, zgodnie z zasadą "dużo, byle jak i prędko" (co wyraźnie widać na tzw. nowoczesnych, czyli po prostu skróconych i zubożonych, amerykańskich programach szkoleń). Obrabowano go z tego, co w nurkowaniu najcenniejsze: z poczucia przynależności do zespołu twardych, godnych zaufania ludzi. Człowiek taki nie chce przyjść na odprawę, na której się wszyscy spotykamy, żeby ustalić plan nurkowania, dogadać kto dokąd popłynie i kiedy ma wrócić (często w ogóle nie wie, co to jest odprawa!), nie chce poznać instruktorów (ludzi, którzy zęby zjedli na nurkowaniu i są w bazie po to, żeby dzielić się doświadczeniem). Nie chce dowiedzieć się kim jesteśmy, nie chce opowiedzieć nic o sobie. Bo po co? Jemu się przecież spieszy. On chce tylko nabić butlę. I nie rozumie, że właśnie splunął mi w twarz. Bo traktowanie bazy w ten sposób to obelga dla tych, którzy ją przez lata tworzyli. Często jego postępowanie nie jest wynikiem złej woli, lecz jedynie zwyczajnego nieporozumienia. Pamiętam ile w swoim czasie było nieporozumień ze znaczeniem terminu "nurkowanie swobodne". Według starej, CMASowskiej terminologii oznaczało to nurkowanie w niezależnym od powierzchni aparacie (bo wcześniej chodziło się w klasykach, które miały zasilanie przewodowe a więc "nieswobodne"). Długo później, gdy nastały te wszystkie nowomodne organizacje i organizacyjki zaczęto dosłownie tłumaczyć angielski termin freediving, co jak wiadomo znaczy nurkowanie bez aparatu. Wiele było nieporozumień nie ze złej woli, lecz tylko dlatego, że za nauczanie płetwonurkowania wzięli się przybysze czort wie skąd, którzy nawet języka nurkowego nie znali. Teraz podobny los spotyka termin "baza nurkowa". Czy znaczenie słów, którymi się od pół wieku posługujemy, mamy teraz obowiązek zmienić bo ktoś na innym kontynencie tak sobie postanowił? Tak sformułowane żądanie jest chyba jednak cokolwiek niegrzeczne! Dla nas, starych, ortodoksyjnych CMASowców baza nurkowa to miejsce, gdzie się spotykają przyjaciele-płetwonurkowie. I cóż my na to możemy poradzić, że według panów nowonurkowych (tak jak "nowobogackich") termin ten ma teraz rzekomo oznaczać punkt napełniania zbiorników ciśnieniowych gazem? Widać tu przerażającą prymitywizację nurkowania i postępujące ogołacanie go z istotnych, wychowawczych treści. Na tym tle CMAS wygląda co prawda archaicznie, ale znacznie bardziej wartościowo niż nowomodne "pospieszne" organizacje robiące nurkowaniu krzywdę dla pieniędzy.

3. Czy nurkowania techniczne są drogą rozwoju nurkowania?

Zabierałem się do tego tekstu jak kot do miski z gorącą kaszą, próbując pisać w sposób, który by nikogo nie uraził. Problem jednak jest trudny i na pewno okaże się kontrowersyjny a, jak wiadomo, w takiej sytuacji można tylko powiedzieć co się ma do powiedzenia albo nie odzywać się wcale. Pokrzywdzeni, obrażeni, zniewoleni, podeptani czy co tam jeszcze - znajdą się i tak (czasem mam wrażenie, że po prostu to lubią).

Nie wiadomo dokładnie, czym jest nurkowanie techniczne. Stareńka definicja J.P.Imberta (o tym, że nurek zmienia czynnik oddechowy na inny) już nie obowiązuje, zresztą nigdy nie zadowalała wszystkich. Następna po niej, tzw. definicja politycznie poprawna (że to nurkowania szczególnie skomplikowane logistycznie) jest warta tyle co wszystkie politycznie poprawne wypowiedzi. Wiele innych prób definiowania tego terminu też nie przyniosło rozstrzygnięcia. Wydaje się jednak, że kilka typowych elementów da się nazwać. Otóż nurkowania na mieszaninie zawierającej hel są prawie zawsze dekompresyjne. Wynika to z wielu przyczyn, min. z tej, że cząsteczka helu jest po prostu mniejsza od cząsteczki azotu. Co za tym idzie mieszanina z zawartością helu będzie szybciej saturowała tkanki, a tym samym wymuszała dłuższe i wcześniej (głębiej) rozpoczynane przystanki deko. Problem jest oczywiście znacznie bardziej skomplikowany i ze względu na brak miejsca mogę go tu omówić tylko w taki, prymitywnie uproszczony sposób. Zainteresowanych zapraszam na stosowne kursy. Zdarzają się (choć niezmiernie rzadko) bezdekompresyjne nurkowania trymiksowe. Wynika to z faktu, że zjawisko rozprężania helu może mieć egzotermiczny charakter! Jest o tym bardzo ciekawa praca Wiktora Bolka, który wykazał, że ponad 20% zawartość helu w mieszaninie praktycznie uniemożliwia zalodzenie automatu oddechowego. Z tej przyczyny taką właśnie mieszaninę (mimo niewielkiej głębokości) wykorzystano do eksploracji jaskini "Mokra Dziura" na Słowacji, gdzie ze względu na zimną wodę (z topniejącego śniegu) zalodzenie automatu było szczególnie groźne. Przepraszam, że tak długo opowiadam o rzeczach oczywistych, za chwilkę wrócimy do zagadnień filozofii nurkowania. Z dekompresyjnego charakteru nurkowań technicznych wynika z kolei, że są one wykonywane solo. Rozmawiałem o tym z wieloma wybitnymi fachowcami, autorytetami w dziedzinie nurkowań technicznych. Grzegorz "Banan" Dominik, Sławek Paćko, Krzysztof Starnawski (wszyscy wymienieni są oczywiście instruktorami CMAS) i wielu innych zgadza się, że nurkowanie techniczne to nurkowanie samotne. Nawet jeśli nurkowie wchodzą do wody razem, ich wzajemna asekuracja (w tradycyjnym rozumieniu tego słowa) jest po prostu niemożliwa. Np niewykonalne jest bezpieczne przeprowadzenie typowej CMASowskiej procedury "wydobycia nieprzytomnego partnera" w sytuacji, gdy ma się nad głową sufit dekompresyjny.

Nurkowanie techniczne jest więc nurkowaniem bez partnera.

I to jest główny powód, dla którego nieufnie podchodzę do nurkowań technicznych. Boję się bowiem, że ich burzliwy rozwój zabije to, co w CMASowskiej filozofii nurkowania najcenniejsze. Zgodnie z tą filozofią nurkowanie jest "sztuką troszczenia się o los drugiego człowieka pod wodą". Kiedy zaczynał się CMAS (czyli, krótko mówiąc, kiedy zaczynało się światowe płetwonurkowanie) wszyscy byli zafascynowani pięknem podwodnego świata, swobodą poruszania się w nim, rekordami głębokości itd. Hans Keller czy Arne Zettestrom chadzali solo na helioksach i hydroksach już w latach pięćdziesiątych! Z czasem jednak zauważono, że jest w nurkowaniu coś znacznie cenniejszego. Znalezienie się w zespole ludzi godnych zaufania, którym można powierzyć swoje życie. Nurkowie wchodzą razem pod wodę, troszczą się o siebie nawzajem, gotowi są udzielić sobie pomocy. Nurkowanie to jedna z ostatnich dziedzin współczesnego świata, gdzie jeszcze jednego człowieka obchodzi los drugiego człowieka. Na tym polega potęga nurkowania i tajemnica jego światowego sukcesu. Nie zawsze po to się nurkuje z partnerem, żeby zwiększyć bezpieczeństwo nurkowania! Tak się akurat składa, że dla właściwie wyszkolonego i wyposażonego nurka wejście solo może być niekiedy znacznie prostsze i bezpieczniejsze niż wejście z zespołem. Np dla instruktora prostsze i bezpieczniejsze jest 50 m solo, niż 20 m z parą przestraszonych dzieciaków, z którymi trzeba zrobić ćwiczenie. Można podać wiele przykładów, ale szkoda czasu. Nurkowanie zespołowe nie jest wcale łatwiejsze niż solowe, ponieważ to właśnie człowiek jest elementem najbardziej nieobliczalnym i zawodnym. Im więcej zaś ludzi, tym więcej potencjalnych problemów. Po co w takim razie nurkujemy w zespole, skoro nie tylko i nie zawsze dla bezpieczeństwa? Otóż po to, żeby nadać nurkowaniu wychowawczy sens, którego wejście solo po prostu nie ma. Wszystkie wielkie systemy filozoficzne zgadzają się co do tego, że najistotniejsza wartością jest człowiek. A więc nie widok rafy koralowej, delfinów czy kolejny rekord głębokości tylko człowiek obok nas. Partner, z którym często trzeba głęboko pójść, żeby w ogóle zauważyć jego obok nas obecność. Jeśli spojrzy się na historię nurkowania, wyraźnie widać stopniowe odchodzenie od zafascynowania świeżo zdobytymi możliwościami technicznymi ("wariackie rekordy" Cousteau i kumpli) na rzecz docenienia roli zespołu ludzi godnych zaufania (rozwój klubów nurkowych na całym świecie). Na tym tle nurkowanie techniczne wygląda nie jak droga rozwoju, tylko właśnie jak cofanie się w rozwoju. Sprzęt, gazy i w ogóle nurkowanie służy do tego, żeby łączyć ludzi. Są to wszystko RZECZY a jako takie, mają służyć ludziom - nie odwrotnie. Tymczasem pełno widzę młodych nurków, którzy modlą się do trymiksu i robią parareligię z lektury decoplanera! Nie zamierzam nikomu niczego narzucać. Pozwolę sobie tylko zauważyć, że nurkowanie techniczne, poza oczywiście ogromnymi szansami jakie otwiera, może nas z czegoś ważnego obrabować. A mianowicie z "troski o los drugiego człowieka pod wodą", najistotniejszego (moim zdaniem) elementu nurkowania.

Sporo osób zarzuca mi, że chciwość i pieniądze przesłoniły mi świat. Aby te osoby usatysfakcjonować zakończę w taki właśnie, czysto biznesowy sposób: Jeśli poświęcimy wartość, jaką jest troszczenie się o partnera pod wodą a uzyskamy w zamian cokolwiek innego (np kolejny rekord głębokości), będzie to oznaczało, że oddaliśmy wartość cenniejszą w zamian za mniej cenną. Czyli, krótko mówiąc - będzie to zły biznes.

4. Czy należy wypowiadać się z szacunkiem o ofiarach wypadków nurkowych?

Dziś będziemy mówić o sprawie szczególnie trudnej. Na pewno będzie więcej oburzonych niż zwykle. No trudno. Jak Państwo zapewne zauważyli nie unikam tematów trudnych i budzących emocje. Wychodzę bowiem z założenia, że na sprawy łatwe szkoda czasu a prawdziwi twardziele (czyli np my-płetwonurkowie) zajmują się tylko trudnymi, a więc siłą rzeczy kontrowersyjnymi tematami.

Zagadnienie odpowiedzialności instruktora za to, co mówi ma (jak kij) dwa końce. Z jednej strony - w czysto komercyjnych centrach nurkowych - instruktor ma prowadzić zajęcia, nabijać butle i nie odzywać się nie pytany. Pod tym względem przypomina trochę faceta wynajmującego kajaki nad jeziorem. Ten też ma tylko podać z półki sprzęt (a konkretnie wiosła, kapok i takie małe, drewniane oparcie pod plecy) a potem już za nic nie odpowiada i najlepiej jakby sobie poszedł. Rzecz w tym, że instruktora płetwonurkowania nie można tak traktować. Kiedy zaczynałem karierę w zawodzie (jako człowiek jeszcze bardzo młody) pierwsze, co mnie zdumiało to ogromny autorytet, jakim niejako automatycznie zostałem obdarzony. Nie byłem na to zupełnie przygotowany! Myślałem, że mam tylko nauczyć kogoś machania płetwami, pracy jacketem, zasad bezpieczeństwa itd. Tymczasem okazało się, że oczekuje się ode mnie znacznie więcej. Nie sądziłem, że będę tak surowo i szczegółowo oceniany. Do głowy mi nie przyszło, że gdy wieczorem wypiję setkę, zapalę jointa (wtedy, wiele lat temu, nie było to jeszcze nielegalne) czy umówię się z kursantką - stanie się to publicznym skandalem większym niż łupież Jolanty Pieńkowskiej! Tymczasem tak się właśnie okazało. Młody instruktor często nie zdaje sobie sprawy z tego jak starannie musi kontrolować każdy szczegół zachowania. Bowiem w bazach prowadzonych wg filozofii CMAS (jak widać mimo starań nie sposób odejść od zagadnień CMASowskiej doktryny) instruktor jest nie tylko usługodawcą (handlarzem kursami) lecz także wychowawcą. I tak niestety musi być, bo każdy nauczyciel, przez sam tylko fakt, że jest nauczycielem, dysponuje już ogromnym potencjałem oddziaływania. Są na ten temat obszerne opracowania socjologiczne, których analiza przekracza zakres tego krótkiego tekstu. Wynika z nich w sposób oczywisty, że nauczyciel wchodzący do sali wykładowej, zanim się w ogóle odezwie, już panuje nad sytuacją. Został jak gdyby kredytowo obdarzony autorytetem i zaufaniem, tylko z powodu funkcji, którą pełni. Kredyt ten oczywiście prędko straci, jeśli okaże się durniem, na razie jednak go ma. Co więcej instruktor płetwonurkowania ma ten potencjał znacznie większy niż zwykły nauczyciel. Młodziutki licealista znacznie łatwiej obdarzy autorytetem i zaufa instruktorowi nurkowania niż swojemu szkolnemu wychowawcy! Mimo, że ten pierwszy ma tylko stopień w nurkowaniu a ten drugi jest wykwalifikowanym, dyplomowanym pedagogiem. Wpływowi temu ulegają również dorośli i to wcale w niemniejszy sposób. W federacji CMAS ten fakt zauważono już dawno temu. Stąd staranny dobór kadry instruktorskiej (95% instruktorów CMAS w Polsce studiuje lub ma wyższe wykształcenie, wszyscy mają średnie), długotrwałe szkolenie (wszyscy instruktorzy CMAS posiadają uprawnienia dydaktyczne nadawane przez UKWiT), zdobywanie doświadczeń pod okiem mistrza itd.

Instruktor musi uważać na wszystko, co robi i mówi, jest jednak rzeczą szczególnej wagi sposób, w jaki mówi o ofiarach wypadków nurkowych.

Przyjęło się w CMASie staranne analizowanie wypadków nurkowych. Na prowadzonych przeze mnie kursach P2 specjalne seminaria są poświęcone właśnie tym analizom. Wiele lat temu, podczas takich właśnie zajęć pozwoliłem sobie powiedzieć "wypadki nurkowe to naturalny proces oczyszczania się świata z frajerów". Zdanie to stało się przyczyną sporych kłopotów. Odpowiadałem nawet przed (specjalnie w tym celu zwołaną) Komisją Działalności Podwodnej, na zarzuty zachowania sprzecznego z etyką instruktorską. Zostałem oczyszczony z zarzutów, nie w tym jednak rzecz. Chodzi o to, że uważałem wtedy (i nadal tak sądzę), że o ofiarach wypadków nurkowych należy wypowiadać się w sposób surowy. Jest to bardzo trudne i niejeden powie, że po prostu podłe. Wszak o umarłych mówić trzeba dobrze lub wcale. Psychologowie udowodnili jednak ważne i niebezpieczne zjawisko. Otóż śmierć, w tym szczególnie śmierć w tragicznym wypadku, ma w sobie coś pociągającego. Zwłaszcza młodzi ludzie (w tym, statystycznie, pięciokrotnie częściej chłopcy niż dziewczęta) łatwo ulegają jej dziwnemu urokowi. Pisał o tym Erich Maria Remarque jako o "romantyzmie bitwy i siekaniny". Jeśli o kimś, kto zginął w wypadku nurkowym, będziemy opowiadać w sposób pełen szacunku - postąpimy elegancko, lecz ryzykujemy rzecz niedobrą! W umysłach słuchaczy może się pojawić mimowolny podziw dla tego człowieka i podświadoma ochota do naśladowania go! Jeśli zaś przedstawimy go jako durnia (którym w istocie był) co dał się zabić bo był głupi, np źle skonfigurował sprzęt, za głęboko poszedł, nie miał zdublowanych odpowiednich urządzeń lub w sytuacji awarii sprzętu nie umiał sobie poradzić - postąpimy nieelegancko (a może nawet podle), lecz robotę wychowawczą robimy dobrą. Młody słuchacz natychmiast zrozumie, że nie ma nic romantycznego w utopieniu się, trzeba nurkować bezpiecznie, unikać rekordziarstwa i niepotrzebnej brawury, a robienie z siebie podwodnego herosa świadczy o niskiej inteligencji, nie zaś o odwadze czy wybitności. Nie będę Państwa zanudzał przykładami z mojej, wieloletniej już niestety, praktyki szkoleniowej. Zapewniam jednak, że ta metoda (choć przyznaję, że skrajnie nieelegancka) jest wychowawczo skuteczna i pozwoliła już z niejednej głowy wybić ochotę do podwodnego bohaterstwa.

Ostatnie zdanie będzie trochę nie na temat, ale nie mogę się powstrzymać. Zawsze gdy widzę słowo "bohater" przypomina mi się (z czasów studiów w szkole oficerskiej) pyszny cytat z Clausevitza: "dobry żołnierz to nie taki, który zostaje bohaterem, lecz taki, który potrafi sprawić, żeby ten bałwan z naprzeciwka nim został".

5. Czy lepszy sprzęt oznacza bezpieczniejsze nurkowanie? Czy wypadki nurkowe wynikają z awarii sprzętu?

Dziś będziemy mówić o sprzęcie, a ściślej o wpływie, jaki ma na metodykę szkoleń i bezpieczeństwo nurkowania.

Od razu trzeba powiedzieć: nie jest dobrze. W ciągu ostatnich kilku lat wielu z nas zachłysnęło się możliwościami technicznymi sprzętu, a ciężar odpowiedzialności za powodzenie akcji przesunięty został z wyszkolenia nurka na jego wyposażenie. Powstały zdumiewające "filozofie" czy "odrębne gałęzie nurkowania" ujednolicające konfigurację sprzętu i jego zawartość (np Hogarthian). Rozwiązania te (poza niektórymi ich słusznymi elementami) mają na celu oczywiście wyłącznie wypromowanie określonych rodzajów sprzętu i nabicie kabzy jego producentom (np w przypadku Hogarthian - Halcyonowi).

Pamiętam jak kiedyś, podczas towarzyskiego spotkania pochwaliłem pewną bardzo znaną międzynarodową federację (nie powiem jaką aby nie drażnić pana Krissa), że wymaga octopusów podczas szkolenia (co uważam za słuszne i sam robię). Instruktor tej federacji, siedzący z nami przy stole, odparł, że bezpieczeństwo to on i jego federacja mają zasadniczo w d. ale sam ma sklep, więc woli żeby ludzie kupowali automaty z octopusami zamiast bez nich. Chciałem się odezwać ale kopnięty przez przyjaciela pod stołem - zamilkłem, i słusznie. Powyższy przykład pokazuje bowiem, że nie należy wypowiadać się po pijaku, bo nie wiadomo czy jakiś drań nie wykorzysta tego potem przeciw nam.

Powszechna opinia o tym, że im lepszy sprzęt tym bezpieczniejsze nurkowanie - brzmi ładnie. Tyle tylko, że to nieprawda. Z badań i statystyk wynika bowiem, że jest dokładnie odwrotnie. Przygotowując się niedawno do egzaminu z socjologii trafiłem na bardzo ciekawą pracę prof. Sama Peltzmana, który wykazał, że wprowadzenie pasów bezpieczeństwa zwiększyło liczbę wypadków samochodowych (w tym także wypadków śmiertelnych), ponieważ kierowcy, czując się bezpieczniej, jeżdżą znacznie szybciej (S. Peltzman, The Effects of Automobile Safety Regulations, "Journal of Political Economy 1975).

Specjaliści z Instytutu Medycyny Morskiej i Tropikalnej dr Zdzisław Sićko (płetwonurek CMAS) i dr Jacek Kot (trzygwiazdkowy instruktor CMAS) twierdzą z kolei, że liczba przypadków choroby dekompresyjnej w Polsce znacznie wzrosła, odkąd masowo zaczęto stosować dobre skafandry. Wcześniej bowiem potencjalny "komornik" zmarzł zanim zdążył wpakować się w deko. Teraz, dysponując lepszym sprzętem, ma więcej szans zrobienia sobie krzywdy i z szans tych skwapliwie korzysta.

Popularność jacketów dużej pojemności (w czym nie ma nic złego) spowodowała niestety modę na koszmarne przeważanie się, co pociąga za sobą często nienaturalne obciążenie kręgosłupa, a przy awarii kamizelki staje się często gwoździem do trumny. Te i wiele innych przykładów pokazuje, że jeśli postawi się na świetne usprzętowienie łatwo o nierównowagę pomiędzy rozumieniem roli sprzętu, a rozumieniem roli elementarnego szkolenia w posługiwaniu się nim. Często przyjeżdżają do mnie nurkowie pytając, czy ich puszczę solo na 30 bo chcą sobie butle boczne poprzestawiać. Ja na to "chcesz się uczyć kolego? Brawo, dobra myśl! A takie typowe elementy już perfekcyjnie opanowałeś? No wiesz, podawanie partnerowi gazu, wydobycie nieprzytomnego w sytuacji awarii kamizelki itd. Masz to już w małym palcu, teraz tylko solo dive i butle boczne cię rajcują?". W odpowiedzi zaś słyszę: "eee tam, rekreacyjnie mam się taplać.". Przyznam, że opadają mi wtedy ręce i czasem się brzydko odezwę, jeśli akurat nie ma mnie kto w porę kopnąć pod stołem.

Podczas szkoleń kwestie sprzętowe sa również rozwiązywane źle. Gdy widzę jak młody kandydat na instruktora starannie dopasowuje sprzęt kursantowi, mam ochotę krzyknąć "durniu , co robisz?! Czy nie widzisz, że produkujesz w ten sposób kalekę, który nie będzie umiał sam sobie poradzić? Daj mu na jedno nurkowanie jacket za duży, na następne za mały, a dopiero na kolejne dobry. Wtedy wyszkolisz człowieka, który wie jak to jest irytować się niedopasowanym sprzętem, wie na które elementy zwrócić szczególną uwagę, i w konsekwencji: wie czego nie chce a czego chce, i umie dobrać sobie właściwy dla niego sprzęt samemu. Powstanie samodzielnie myślący, dojrzały, dobrze wyszkolony płetwonurek a nie ofiara systemu Płać Kolejny Dolar." Faktem jest jednak, że łatwo innym dobrze radzić, gdy się jest samemu w komfortowej sytuacji. Szkolę w systemie CMAS, kurs podstawowy (P1) zawiera 10 nurkowań w jeziorze (jedno z nich jest nocne). Tak duża objętość ćwiczeń pozwala na to, by się nie spieszyć i wypróbować różne metody dotarcia do kursanta. Jest to oczywiście konieczne bo, jak wiadomo, każdy człowiek jest inny i każdy trochę czego innego w szkoleniu potrzebuje. Program CMAS daje instruktorowi takie możliwości manewru, program żadnej innej federacji - nie.

Odpowiedź na drugie pytanie: "czy wypadki nurkowe wynikają z awarii sprzętu?" jest tak prosta, że poświęcimy jej zaledwie kilka zdań. Oczywiście wszystkie wypadki nurkowe wynikają wyłącznie z winy człowieka. Nie wynikają z żadnej innej przyczyny. Wina ta może przybierać różne formy. Może oczywiście polegać na nieprawidłowej konfiguracji sprzętu, użyciu niewłaściwego sprzętu lub niewłaściwej jego ilości. Częściej jednak polega na niewłaściwym zabezpieczeniu akwenu, dobraniu zespołu, przygotowaniu i zaplanowaniu akcji, na niezastosowaniu lub niewłaściwym zastosowaniu procedur awaryjnych. Najczęściej zaś wypadek spowodowany jest po prostu złym wyszkoleniem nurka (lub jego złym stanem zdrowia czy marną psychofizyczną kondycją akurat w tym dniu). Jeśli np zdarzyło się zalodzenie automatu i miał miejsce wypadek, to ten wypadek miał miejsce nie z powodu zalodzenia automatu lecz dlatego, że ktoś w sytuacji zalodzenia automatu nie umiał sobie poradzić. Jak mawiał Jacques Yves Cousteau, jeden z twórców filozofii CMAS: "Sprzęt jest tylko dodatkiem do nurka, nurkujesz ty, nie twoja butla".

6. Czy baza nurkowa powinna być usytuowana nad szczególnie atrakcyjnym (mającym czystą wodę i obfitującym w podwodne obiekty) akwenem?

Trzeba się najpierw zastanowić, po co baza nurkowa w ogóle jest. Otóż zgodnie z filozofią CMAS baza to miejsce, gdzie się ludzie uczą (a nie miejsce, gdzie tylko nabija się butle). Ten, kto nie ma stopnia - chce go zdobyć. Ten, kto go ma - chce go podwyższyć, lub zdobyć uprawnienia uzupełniające np nitroxowe czy inne. Instruktor pracujący w bazie zdobywa nowe doświadczenia i staje przed nowymi zawodowymi problemami. Im więcej ludzi tym bardziej skomplikowana sytuacja i, w konsekwencji, tym więcej można się nauczyć. Przez prowadzoną przeze mnie bazę klubu Active Divers przewija się rocznie 200-300 osób na kursach i, mniej więcej drugie tyle (ze wszystkich możliwych federacji) na nurkowaniach turystycznych. Oznacza to, że w takiej bazie tkwiąc można poznać wszelkie aktualne nowinki z nurkowego świata - zarówno techniczne, jak i metodyczne. Przypomina to trochę parking przy autostradzie - prędzej czy później pojawi się tam samochód każdej marki. Szkolenie w takiej bazie ma więc charakter permanentny - odbywa się "no stop". Nie tylko instruktorzy nauczają. Nurkowie uczą się między sobą. Ci, którzy mają pewne doświadczenia dzielą się z tymi, którzy ich nie mają. Nad wszystkim czuwa szef szkolenia, który pilnuje by nie powielano głupot typu np: zakręcanie zaworów przy zalodzeniu automatu czy idiotycznie ciężkie przeważanie się w jacketach dużych pojemności. Nurkowania turystyczne mają, zgodnie z CMASowską doktryną, również szkoleniowy charakter. Są to przecież nurkowania, w trakcie których zdobywane są nowe doświadczenia i, konieczne do ewentualnego podwyższenia stopnia, opływanie. Dlatego często (w CMASie)
nurkowania turystyczne określa się wprost synonimami: nurkowania "stażowe" lub "międzystopniowe", a organizuje i zabezpiecza je zawsze instruktor lub, co najmniej trzygwiazdkowy płetwonurek.

Sporadycznie zdarza mi się (np w Internecie) spotykać wypowiedzi różnych młodzieniaszków, którzy twierdzą, że to wszystko im jest w ogóle niepotrzebne, że sami sobie poradzą, a w ogóle to ich największym marzeniem jest "zanurkować tak, żeby pokazać że ani pan Strugalski ani w ogóle żadna
asekuracja nie jest im potrzebna". Traktują oni nurkowanie trochę tak, jak np pójście na piwo, która to czynność jak wiadomo nie musi mieć zorganizowanego charakteru. Przyjmuję te deklaracje z uśmiechem, zbyt wiele bowiem zaliczyłem już w karierze sytuacji, kiedy to buńczuczni chłopcy o
napęcznianych bicepsach przyjeżdżali nurkować lekceważąc bazę, a po chwili jeden z nich przybiegał po pomoc.

Z tego co napisałem widać gołym okiem jakie powinno być nurkowisko w bazie. Ma to być akwen przede wszystkim szkoleniowy. Bezpieczny od sieci i innych zagrożeń - jak to się mówi "zblatowany", czyli po prostu uzgodniony z miejscowymi mieszkańcami. Ma mieć obszerny, ciekawy litoral - dla miłośników nieco płytszych wejść, dobrą przejrzystość poniżej termokliny - dla miłośników głębszych. Musi mieć zatopionych kilka wraków na bezpiecznych głębokościach - żeby nurkowania były ciekawe. Obiekty te muszą być całkowicie stabilne, bez możliwości niebezpiecznego obsunięcia się (tak jak to było np w '94 w Mamerkach u św. pamięci "Balona" Tarasiewicza, kiedy to zsunął się po stoku ogromny stalowy wrak) itd. Nurkowiska morskie muszą być oczywiście inaczej planowane. Tu główne znaczenie będzie miało zabezpieczenie przed wiatrem i falą, ale szczegółowe zagadnienia przekraczają zakres tego tekstu (są oczywiście omawiane na, prowadzonych w naszej bazie, kursach instruktorskich).

To co najważniejsze: błędem jest maksymalizowanie atrakcyjności akwenu kosztem jego bezpieczeństwa. Błąd ten jest bardzo często popełniany przez młodego, niedoświadczonego organizatora. Np rozrzucanie po dnie (często na dużych głębokościach) rozmaitych "prezentów" do wydobycia jest działaniem być może marketingowo skutecznym, na dalszą jednak metę prowokować będzie nagminne przekraczanie przez nurków dopuszczalnych zakresów głębokości, co prędzej czy później skończy się na pewno wypadkiem.

Jeśli chodzi o przejrzystość wody - jest ona oczywiście ważna. Paradoksalnie istotne jest jednak również to, żeby nie była zbyt duża. Z moich doświadczeń wynika bowiem, że nurkowie wyszkoleni w komfortowych warunkach wysokiej przejrzystości (np w Egipcie), mają marne szanse na
bezpieczne nurkowanie, gdy przyjdzie im stawić czoła trudnym polskim warunkom. Odwrotnie jest znacznie lepiej - nurek wyszkolony w polskim jeziorze będzie bezpiecznie i pewnie nurkował gdziekolwiek się znajdzie. Moim zdaniem przejrzystość rzędu do ok. 5 m jest zupełnie wystarczająca,
łatwiejsza bardziej szkodzi niż pomaga. Dobrym przykładem jest tu Nowa Ama, prowadzona przez Jacka Paradowskiego (trzygwiazdkowego instruktora CMAS), który umiał skonstruować wyśmienitą bazę nurkową (certyfikowaną przez KDP CMAS) nad trudnym akwenem.

To tyle jeśli chodzi o meritum, a teraz dwa słowa podsumowania dotychczasowych spotkań. Po opublikowaniu ok. połowy zamierzonego materiału muszę stwierdzić, że zainteresowanie czytelników jest znacznie większe niż oczekiwałem. Z szacunków (związanych min z liczbą wyświetleń na forum.jds
gdzie również ukazują się te teksty) wynika, że teksty te czyta ok. 600 - 800 osób! Wynika to także z ogromnej objętości prywatnej korespondencji, na którą po prostu nie mam kiedy odpisywać (za co bardzo przepraszam). Zdarzają się oczywiście również nieprzychylne komentarze, pisane przez zaledwie kilka i to, co ciekawe, wciąż tych samych osób. Z prostej arytmetyki wynika więc, że skala protestu wobec moich poglądów oscyluje wokół 1%. Jest to zdecydowanie najlepszy wynik jaki któremukolwiek instruktorowi w Polsce udało się kiedykolwiek osiągnąć. Bardzo Państwu za ten sukces dziękuję.

Teksty te jednak spotykały się również z (choć na szczęście jak widać marginalnym) pełnym dziwacznej nienawiści i niekiedy wprost chamskim odbiorem. Skąd taka nienawiść do CMASu? Otóż, moim zdaniem stąd, że światowe nurkowanie po prostu w CMASie się zaczęło. Założyciel CMAS skonstruował pierwszy automat oddechowy, i pierwszy w nim zanurkował. Nurkowe znaki, nurkowe flagi i inne symbole, hierarchia stopni, nurkowe procedury i zwyczaje - wszystko to powstało w CMASie. Tu również zdobywali szlify wybitni instruktorzy (np mało kto wie, że Witold Śmiłowski - bez wątpienia jeden z najlepszych szkoleniowców w Polsce - jest trzygwiazdkowym instruktorem CMAS). Fakty są takie, że CMAS po prostu dał światu nurkowanie. Skąd w takim razie nienawiść? To proste. Jak powiedział Freud: "nigdy nie wybaczamy naszym dobroczyńcom".

Problem jest, jak widać, czysto psychiatryczny.

7. Czy duża głębokość i trudne warunki nurkowania sprawiają, że nurkowanie jest bardziej niebezpieczne?

Nie, nie sprawiają. A w każdym razie nie głównie one. Z elementów nurkowania: warunki, sprzęt, człowiek - najwięcej kłopotów sprawia zawsze ten ostatni. To on jest najbardziej nieprzewidywalny i nieodporny. To on
sprawia więc, że nurkowanie jest bardziej niebezpieczne. Nurkowanie z partnerami trudnymi, nieobliczalnymi (np uczestnikami kursu) wymaga najlepszego przygotowania i najwyższej zawodowej klasy. Dlatego zarezerwowane jest dla zawodowców - instruktorów. O tej, wydawałoby się, prostej prawdzie często zapominamy mówiąc, że trudne nurkowanie to takie, które wymaga specjalnego sprzętu czy, że trudne jest nurkowanie głębokie. To
oczywiście prawda, lecz niecała. Najtrudniejsze jest bowiem nurkowanie po prostu z trudnym partnerem. Dlatego ten, kto szuka twardych wyzwań w nurkowaniu nie na głębokość powinien stawiać, czy wąski jaskiniowy korytarz, lecz zająć się robotą instruktorską. 100 m solo dla właściwie przygotowanego nurka okazać się może znacznie łatwiejsze niż dowolne ćwiczenie z parą przestraszonych kursantów na niewielkiej nawet głębokości.

Często również zdarza się, że trudne warunki czy duża głębokość mobilizują nurka czy to przez wzmożone wydzielanie adrenaliny czy przez, po prostu, spowodowanie poważnego podejścia do sprawy. Gdzie zaś takich warunków nie ma (tylko są znacznie łatwiejsze) rozkojarzony i uwiedziony łatwymi warunkami (dobrą przejrzystością, ciepłem) nurek ginie, pomimo dobrego niekiedy wyszkolenia. Protokoły wypadków nurkowych, analizowane w mojej bazie na kursach P2, wyraźnie to pokazują.

Ostatni element, o którym chcę dziś powiedzieć to niebezpieczeństwa płynące z tzw. "myślenia sprzętowego". Uwiedzieni łatwością dostępu do sprzętu i złapani w pułapkę kolorowych reklam, często zapominamy, że sprzęt nie nurkuje sam a dopiero właściwe wykorzystanie go powoduje rozwiązanie trudnej sytuacji pod wodą. Typowym przykładem "myślenia sprzętowego" jest podawanie partnerowi powietrza (w sytuacji awaryjnej), takie przy którym ratownik trzyma za przewód LP. Argumentuje się wtedy, że przy takim chwycie ratowany może sobie sam wcisnąć bypass. Jest to typowy przykład "myślenia sprzętowego" : "przecież dałem mu sprzęt, niech więc sobie dalej sam radzi" . Tymczasem myślenie "ludzkie" (a mówię to naprawdę z perspektywy tysięcy wykonanych nurkowań i dziesiątków sytuacji awaryjnych) podpowiada, że ratowany zwykle ma już wpół zalaną maskę i jest już tak niedotleniony i przerażony, że nie tylko nie wciśnie bypassu ale nawet nie włoży sobie dokładnie ustnika do ust. Ratownik musi to zrobić za niego. Musi więc trzymać ZA PUSZKĘ, dopilnować starannego włożenia ratowanemu do ust ustnika a następnie palcem wskazującym lub środkowym wcisnąć mu bypass. Odpowiednio niewielki opór otwarcia zaworu wydechowego II stopnia gwarantuje w zasadzie, że zachłyśnięcie nie nastąpi. Oczywiście podawanie powietrza z jednoczesnym wciskaniem przez ratownika bypassu, ale tak by ratowany nie zachłysnął się wymaga pewnej wprawy, nie potrafię jednak nauczyć tego przez Internet. Sorry.

Na zakończenie, dla uzasadnienia tytułu, szczypta prawdziwej filozofii, tej bez cudzysłowu. Prof. Tadeusz Kotarbiński, całe życie poszukujący etyki niezależnej (tj. niezależnej od religii) skonstruował ideał "opiekuna spolegliwego" - czyli takiego na którym można polegać, takiego który nie zawodzi. Pan profesor nie był nurkiem a szkoda, wiedziałby wtedy, że nurkowie właśnie w takiej definicji się mieszczą. Choć bowiem jest faktem, że nie sprzęt, głębokość czy warunki tworzą problem pod wodą to faktem jest również, że nie one są w stanie ten problem rozwiązać. To tylko nurek swoim postępowaniem i zachowaniem generuje zagrożenie. I tylko nurek, na którym można polegać może temu zagrożeniu zapobiec.

8. Czy nurkowanie jest sportem ekstremalnym?

Nie, nie jest. A to z tej prostej przyczyny, że nie jest sportem. "Sportowe pozdrowienie" jakim mam zwyczaj kończyć moje teksty to tylko formuła grzecznościowa. Sport bowiem zakłada element rywalizacji, zaś nurkowie nie rywalizują tylko współpracują ze sobą. Dlatego tak tępię rozmaitych "rekordzistów" a zwłaszcza tych, którzy uprawiają "rekordziarstwo"
głębokościowe. Nie zdają sobie sprawy z tego, że mieszając do nurkowania element sportowej rywalizacji zabijają to, co w nurkowaniu najcenniejsze: budowanie zespołu i troskę o partnera.

Nurkowanie to znacznie więcej niż mieszanie gazów, konfigurowanie sprzętu i machanie płetwami. To przede wszystkim umiejętność znalezienia się w zgranym, godnym zaufania zespole. Od lat konsekwentnie walczę o takie właśnie rozumienie nurkowania.

Pamiętam jak parę lat temu wracaliśmy z podlodowego. Było bardzo ślisko, a żaden z samochodów nie miał zimowych opon. Jeden z kolegów powiedział wtedy "jedźmy blisko siebie, gdyby ktoś wpadł do rowu reszta go wyciągnie". Ten człowiek, nie wiem czy w pełni świadomie, zachował się jak nurek. Mimo, że chodziło o jazdę samochodem a nie pływanie pod wodą, był to przykład prawdziwie nurkowego postępowania. Takiego właśnie postępowania starałem się zawsze uczyć na kursach.

Traktowanie nurkowania jako zjawiska socjologicznego, "wspólnototwórczego" (a więc absolutnie bezcennego w świecie pełnym samotności) - jest wynalazkiem CMAS. Fakt, że młodsze federacje PÓŹNIEJ podjęły ten wątek, i że praktycznie w każdej z nich akcentuje się zespołowość nurkowania, bardzo mnie cieszy i dowodzi, że sprawa ma sens.

Oczywiście można sprowadzić nurkowanie do roli sportu ekstremalnego - przekrzykując się nowinkami sprzętowymi i osiągniętymi głębokościami, czy pokonanymi trudnościami technicznymi. Nurkowanie spadnie wtedy do takiej
roli jaką ma np. ekstremalna jazda na deskorolce, gra w kręgle czy plucie pestką wiśni na odległość. Nurkowania będą wtedy mogli nauczać po prostu absolwenci AWF a ja na pewno zrezygnuję z zawodu. Od momentu kiedy instruktor przestanie być nauczycielem a zacznie być wypożyczaczem sprzętu i sprawdzaczem testów - ta robota przestanie mnie interesować.

9. Czy stopnie nurkowe nadawane przez różne, legalnie działające organizacje powinny być tak samo traktowane?

Zdecydowanie tak. Nie można szykanować kogoś za to, że zrobił kurs w takiej czy innej federacji a żadna z nich nie ma monopolu na szkolenie. Należy jednak od razu podkreślić, że lansowana niekiedy teza jakoby federacja w ogóle nie miała znaczenia a liczył się wyłącznie instruktor, jest oczywiście absurdalna. Żaden instruktor nie działa przecież w próżni, każdy szkoli według programu swojej federacji i jest tym programem związany. Porównując stopnie należy więc porównywać programy, według których zostały nadane - jako element równie ważny co jakość instruktora.

Skąd wziął się dziwaczny mit o tym jakoby w bazach nurkowych dyskryminowano płetwonurków innych niż CMAS federacji?

Otóż wziął się on stąd, że stopień AOWD nie może być traktowany jak stopień średni (P2 CMAS). 99% awantur dotyczy tego zagadnienia, innych stopni dotyczy zaledwie pozostały 1% a i tak zwykle wtedy można coś wynegocjować. Natomiast traktowania AOWD jako stopnia średniego (P2) wynegocjować NIE MOŻNA.

Jest bowiem OCZYWISTE, że jeśli nadaje się komuś jakieś uprawnienia to trzeba również wyposażyć go w wiedzę i umiejętności konieczne przy korzystaniu z tych uprawnień. Płetwonurek średniego stopnia ma prawo prowadzić pod wodą słabszego partnera. Jest więc OCZYWISTE, że powinien przejść podczas kursu obszerny program ratownictwa, aby umiał w potrzebie udzielić temu słabszemu partnerowi pomocy - skoro ma być jego przewodnikiem.

W przypadku kursu P2 CMAS rzeczywiście tak jest. Kandydat zalicza obszerny program ratownictwa i pierwszej pomocy, ćwiczy wielokrotnie np. wydobycie nieprzytomnego - w różnych konfiguracjach sprzętowych, przy użyciu kamizelki ale również wówczas gdy z jakichś przyczyn nie można jej użyć (uszkodzony system inflacji, koniec powietrza w aparacie itd. - typowe, życiowe sprawy). Podkreślić należy również fakt, że ćwiczy się także tzw. złożone sytuacje awaryjne tj. gdy awarii ulega wiele elementów jednocześnie. Jest to bardzo ważne bo tak niestety zwykle w życiu bywa, że jak już się psuje - to wszystko na raz. Ćwiczenie tylko pojedynczej sytuacji awaryjnej np. tylko zalania maski czy tylko awarii automatu - JEST DALECE NIEWYSTARCZAJĄCE. Dlatego kandydat na P2 ćwiczy wydobycie nieprzytomnego w sytuacji równoczesnej awarii kamizelki, lub podawanie powietrza przy równoczesnej utracie lub zalaniu maski i wiele innych.

Oprócz ratownictwa kandydat na P2 ćwiczy wiele innych umiejętności jak samodzielne prowadzenie grupy nurków pod wodą, w dzień i w nocy, także przy użyciu kompasu (są z kompasu osobne zajęcia), lub ważny program nurkowań głębokich - do których specjalnie konfiguruje sprzęt i samodzielnie (wszystko to oczywiście po wysłuchaniu cyklu wykładów i pod okiem instruktora) planuje i wykonuje dekompresję, strzela boję deko itd.

Prócz tego kandydat na P2 uczestniczy w cyklu wyczerpujących wykładów o treści często niespotykanej w innych federacjach, a także w cyklu seminariów, podczas których szczegółowo analizuje się ponad 30 opisów wypadków nurkowych (uzyskanych z różnych źródeł - IMMT, zeznania świadków, prokuratura) stanowiących bezcenny materiał dydaktyczny.

Widać więc gołym okiem, że płetwonurek średniego stopnia (P2 CMAS) znacznie przewyższa swojego kolegę AOWD i dyskutować tu nie ma o czym. AOWD po prostu nie może być traktowany jako stopień średni NIE DLATEGO, ŻE NALEŻY DO "NIESŁUSZNEJ ORGANIZACJI" - LECZ DLATEGO, ŻE NA SWOIM KURSIE NIE NABRAŁ WIEDZY I UMIEJĘTNOŚCI KONIECZNYCH BY MOŻNA GO BYŁO TAK TRAKTOWAĆ.

Ponieważ w kierownictwie PADI siedzą, jak się okazuje, ludzie mądrzy - federacja ta UZNAŁA TEN FAKT. Kto nie wierzy niech przeczyta tekst umowy CMAS - PADI (stopnie innych niż PADI federacji traktuje się analogicznie), dotyczącej wzajemnego uznawania stopni. Podpisali ją (ze strony PADI) Drew Richardson i (ze strony CMAS) Achille Ferrero, których to panów nie trzeba chyba przedstawiać. Jest tam napisane wprost, że AOWD nie jest stopniem średnim, a jedynie jego posiadacz może ROZPOCZAĆ KURS NA STOPIEŃ ŚREDNI (P2 CMAS). Oczywiście po spełnieniu innych wymogów jak badania lekarskie itd.

Przy okazji warto podkreślić, że również OWD może przystąpić do kursu P2 CMAS, jeśli chce uzyskać prestiżowy CMASowski "papier". Tu wskazane jest jednak znacznie większe opływanie w formie nurkowań turystycznych - stażowych, sprawa jest jednak do dogadania.

Jeśli przyjedzie do mnie płetwonurek AOWD i zażąda traktowania jak stopień średni - niestety nie mogę tego żądania spełnić i awantura gotowa. Pozostaje tylko zadać pytanie, kto okłamał tego człowieka wmawiając mu, że AOWD to stopień średni - ale to już nie moja sprawa.

10. Czy instruktor nurkowania powinien być sympatycznym człowiekiem?

Problem, jak zwykle sprowadza się do kwestii odpowiedzialności. Istnieją, z grubsza rzecz ujmując, DWA RODZAJE baz nurkowych. Te, które działają zgodnie z filozofią CMAS (zwracam uwagę, że chodzi tu o filozofię CMAS WG STRUGALSKIEGO - żeby znowu jakiś półanalfabeta nie zarzucił mi, że wypowiadam się w imieniu całej federacji!) oraz te, które działają w oparciu o inne zasady.

W tych PIERWSZYCH, zgodnie z prastarą CMASowską zasadą (stosowaną też na szczęście przez niektórych nie CMASowskich instruktorów), organizator odpowiada za bezpieczeństwo prowadzonych nurkowań. Zależy mu więc na tym, żeby dobrze szkolić - bo dobrze wyszkolony płetwonurek, jak potem przyjedzie na nurkowania turystyczne, mniejsze generuje ryzyko wypadku, niż źle wyszkolony. Taki organizator musi także zwracać uwagę na to, kto u niego
nurkuje, jaki ma stopień (z tej przyczyny w takich bazach, wszędzie na świecie, nurkowie szkoleni wg obszerniejszych programów są milej widziani, niż szkoleni na krótkich, częściowo nawet basenowych "kursikach"), czy jest trzeźwy, czy ma badania lekarskie, czy ten patent jest na pewno jego (zdarzają się osobnicy chcący nurkować "na plastik brata" - dziwne ale prawdziwe) itd.

W bazach tych sprzęt i gazy są zwykle za darmo, a nurek płaci tylko za ponoszoną przez organizatora odpowiedzialność.

W tych DRUGICH często nikt nie odpowiada za nic. Organizator nabija ludziom butle, udostępnia sprzęt, bierze za to kasę - i nic więcej go nie obchodzi. Czasem nawet (choć to nie do wiary!) nie sprawdza w ogóle uprawnień
nurkowych (pojawia się w takim razie pytanie po co one są - ale to osobny temat), patrzy tylko czy butla ma atest - bo nie chce, co jest akurat zrozumiałe, wylecieć w powietrze. Z tego ostatniego wynika, że życie ludzkie
(pod warunkiem, że jest jego własne) ma jednak dla takiego osobnika jakąś wartość, a jedynie cudze można mieć w nosie.

Jeśli jest chytry podstawi nurkowi do podpisania kartkę z napisem, że nurek "bierze wszystko na swoją odpowiedzialność" i ma problem z głowy. "Przedsiębiorców" takich jest niestety coraz więcej.

Weźmy taką sytuację: przyjeżdża do bazy dwoje płetwonurków OWD, świeżo po kursie, i chcą zanurkować na 18 m.

Jeśli jest to baza DRUGIEGO TYPU - nie ma problemu. Dostaną sprzęt (jeśli go potrzebują), nikt się nimi nie przejmie, pójdą do wody i oczywiście zginą - bo po 4 nurkowaniach w jeziorze, nawet jeśli były poprzedzone zajęciami basenowymi (które przecież oczywiście nie dają żadnego doświadczenia, koniecznego do nurkowania w naszych trudnych wodach) człowiek nie ma umiejętności bezpiecznego nurkowania. Nadane mu po takim kursiku "uprawnienia" mają charakter czysto fikcyjny, jednak w bazie DRUGIEGO TYPU zupełnie wystarczający. Kogóż to bowiem obchodzi, że się młodziak utopił? Jedyną reakcją organizatora jest irytacja, że musi tak długo czekać aż strażacy oddadzą mu sprzęt - z tej przyczyny pojawia się już niekiedy zwyczaj pobierania za wypożyczany sprzęt kaucji!

I niech ktoś powie, że nie ma racji Strugalski mówiąc o postępującej prymitywizacji nurkowania.

Jeśli jest to baza PIERWSZEGO TYPU - czyli taka, w której organizator ponosi odpowiedzialność za bezpieczeństwo prowadzonych nurkowań - wypadku nie będzie, ale za to będzie awantura w Internecie. Scenariusz jest bowiem
następujący: organizator da tym dwóm OWD przewodnika, zwykle płetwonurka P3 lub mocnego średniaka (którego organizator niestety musi z własnej kieszeni opłacić, czy to w formie bezpośredniego wynagrodzenia, czy to zniżki w
opłatach). Ten ich poprowadzi a potem całych i zdrowych odstawi na brzeg, co najwyżej wróci wściekły opowiadając o tym jak go wymaglowali szamocząc się góra-dół. Nawiasem mówiąc zabawa taka zdobyła już żargonową nazwę "złap mnie divemasterze jeśli potrafisz".

Tak będzie jeśli ci młodzi są rozsądni. Przyjmą ofiarowaną pomoc i nawet się ucieszą, że ktoś się przejmuje ich losem. Jeśli jednak są zadufanymi w sobie mięśniakami (oj spotykam takich, spotykam) zrobią zaraz awanturę, że
organizator nie respektuje ich "uprawnień"! A organizator wie co robi, bo zęby zjadł na tej robocie, poprowadził dziesiątki tysięcy akcji i jakoś jeszcze (tfu, tfu) nikogo nie utopił.

Z płetwonurkami AOWD rozmowa jest jeszcze trudniejsza. O ile bowiem OWD nie umie nurkować i (przeważnie) wie o tym, o tyle AOWD (będący jeśli chodzi o umiejętności mniej więcej na poziomie P1/CMAS) już trochę umie - myśli
jednak, że umie wszystko - co czyni z tego stopnia najniebezpieczniejszy stopień nurkowy w przyrodzie. Jest to typowy stopień zaprojektowany na potrzeby bazy DRUGIEGO TYPU.

Oczywiście wszystko to dotyczy nurków świeżo po kursie. W przypadku osób o zalogowanych wielu nurkowaniach - każdy przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie. Nic jednak nie usprawiedliwia braku ochoty do podnoszenia
kwalifikacji - tak samo w nurkowaniu jak i w ogóle w życiu.

Reasumując: Czy instruktor nurkowania powinien być sympatycznym człowiekiem?

Jeśli prowadzi bazę DRUGIEGO TYPU - nie ma sprawy, może być dla wszystkich miły jak sprzedawca lodów. Jeśli jednak prowadzi bazę, w której za wszystko odpowiada - problem się komplikuje. Być może gdy zobaczy, że ktoś:

I w wielu innych sytuacjach od których szlag trafia - może właśnie powinien być NIESYMPATYCZNY.

11. Czy nurkowie mają instynkt samozachowawczy i czy on chroni ich przed wypadkami?

Opowiem Państwu prawdziwą historię, która jak sądzę wyjaśni sprawę. Pewne jej szczegóły, umożliwiające identyfikacje osób, zostały zmienione bo obiecałem to rodzicom głównego "bohatera".

Otóż przyjechał mi do bazy samobójca.

Miałem takiego 18-latka na kursie. Wydawał się nieco dziwny, nie siadał z nami przy ognisku, z nikim się nie przyjaźnił, do nikogo się nie odzywał. Typowy indywidualista, myślę sobie, lecz przecież nic w tym złego. Na wszelki jednak wypadek, na nurkowania 20 metrowe, kończące kurs P1, wziąłem go metodą "sam na sam". Wsiedliśmy kilkuosobową grupą na ponton i popłynęliśmy na pionową, marglową ścianę na jeziorze (było to ładnych parę lat temu, mając znacznie mniejsze niż dziś doświadczenie popełniałem jeszcze ten błąd by nurkowania kursowe wykonywać przy pionowej ścianie - już nigdy potem nie odważyłem się na to). Wysadziłem ekipę na brzeg i z każdą parą po kolei nurkowałem na ściance. Smutnego indywidualistę zostawiłem sobie na
koniec.

Kiedy przyszła jego kolej byłem już potężnie zmęczony i nasycony (mimo nitroksu).

Zanurkowaliśmy na przepięknej ściance, podziurawionej przez miętusy - no po prostu wspaniałej! I muszę przyznać, że chyba na ułamek sekundy zdekoncentrowałem się bo nasz bohater zdołał mnie przechytrzyć.

Zerwał mi maskę (w dół na twarzy, tak że dodatkowo wytrącił mi automat z ust) i uciekł w dół! Z pustym jacketem, wykonując coś na kształt "scyzoryka". Kiedy przedmuchałem maskę, zobaczyłem już tylko czubki jego mocno pracujących płetw. Zanim spuściłem powietrze i zacząłem drania gonić minął kolejny ułamek sekundy - w każdym razie gdym go wreszcie dopadł było już dwadzieścia parę, pewnie bliżej 30 m a my wciąż prędko opadaliśmy. Było już bardzo niewiele światła i wzbity tuman mułu (bo tam na półkach pod tą ścianą jest muł, niestety).

Zaatakował mnie nożem. Po prostu wyciągnął nóż i próbował mnie dźgnąć! Wykręciłem mu rękę i nóż wypadł. Wtedy znów zerwał mi maskę i wytrącił automat ale już drania nie puściłem. Wlokłem go do góry pracując silnie płetwami, opędzając się od jego rąk - nie mogłem nawet kamizelki dopompować.
Nie miałem też w ustach automatu ani możliwości sięgnięcia po zapas - podczas wynurzenia wykonywałem ciągły wydech. Mając maskę gdzieś poniżej nosa nie mogłem obserwować wskazań przyrządów, oceniałem więc prędkość wynurzenia na podstawie tego jak robi się coraz jaśniej.

Gdyśmy się wreszcie wynurzyli (a trwało to jakieś 1000 lat) sprawdziłem czy przytomny i nie krwawi w ślinie po czym, przyznaję, puściły mi nerwy. Zerwałem mu maskę i sprzedałem taką piąchę w nos, że istotnie krwawić zaczął.

Zacząłem go holować, potem już sam zaczął płynąć i tak jakoś dotarliśmy do pobliskiego brzegu. Ekipa na brzegu w ogóle nie zauważyła nic niezwykłego w naszym, ewidentnie awaryjnym, wynurzeniu (obserwator-chronometrażysta zebrał ode mnie za to potem osobny ochrzan). I tak, nic nie mówiąc dotarliśmy do obozu gdzie wziąłem gościa na rozmowę w cztery oczy. Oczywiście pierwsze pytanie jakie zadałem brzmiało "dlaczego chcesz się zabić NA MÓJ RACHUNEK?".

On na to, że przecież nikt nie mógłby mnie za nic winić bo on JEST PEŁNOLETNI i zostawił pożegnalny list. Jaki list? Ano faktycznie, zostawił w namiocie list zaczynający się od słów "proszę nikogo nie winić" - ciekawe z jakiego harlequina to przepisał. Otóż, proszę Państwa, smark ten wymyślił sobie, że ucieknie instruktorowi i (cytuję!) "zginie w narkozie azotowej".

Zadzwoniłem do jego rodziców, przyjechali prędko (w ciągu kilku godzin) i zabrali go wraz z tym listem.

Życie - jak to życie dopisało do sprawy swój ironiczny komentarz. Niedługo potem chłopak ten napisał w Internecie "że mu się w bazie Active Divers nie podobało, bo Strugalski stosuje KAPRALSKIE METODY". Tak był łaskaw się wyrazić. Miałem nawet przez chwilę ochotę odnaleźć go i kazać zjeść wydruk tego postu, ale dałem spokój. Po latach widzę, że słusznie. Po komentarzach do cyklu "Filozofii." ileż osób zasługiwałoby na karmienie.

Na pytanie : "czy nurkowie mają instynkt samozachowawczy i czy on chroni ich przed wypadkami?" odpowiedzą sobie Państwo sami. Ja dodam tylko tyle, że zasady bezpieczeństwa w mojej bazie są bardzo surowe. Każdy kto chce wejść do wody musi powiedzieć z kim, dokąd, jak głęboko itd. Musi uczestniczyć w odprawie (punktualnie na nią przyjść!) i zapoznać się z procedurą ewakuacyjną. Musi poznać instruktorów, zobaczyć gdzie stoi tlen, wpisać się do karty nurkowań itd.

Starannie sprawdzamy uprawnienia (wbrew plotkom honorujemy wszystkie federacje - choć oczywiście są programy szkoleń gorsze i lepsze), składy zespołów (w słabszych zespołach umieszczamy zatrudnionego przez bazę przewodnika), czystość gazów, konfiguracje sprzętu itd. itd.

Tak jest i inaczej nie będzie. Dzięki tym metodom wykonaliśmy ponad trzydzieści tysięcy bezpiecznych akcji i jakoś, jak dotąd (chwała Bogu) włos nikomu z głowy nie spadł.

Jeśli ktoś nie chce słuchać doświadczonego zawodowca - niech nie słucha. Nikomu nie każę do mnie przyjeżdżać. Osoba, która ma życzenie nurkować metodą "imprezowo-rokendrolowo-spontaniczną" i w konsekwencji utopić się jak kot w worku - ma do tego Konstytucyjne prawo.

Gorąco PROSZĘ jednak by nie robiła tego w moim nurkowisku, na mój rachunek.

Ze sportowym pozdrowieniem
Szef szkolenia klubu płetwonurków Active Divers PTTK
Tomasz Strugalski