Veni, Vidi, Bul, Bul!

pl.rec.nurkowanie


Data: 26 sierpnia 2002

Witam wszystkich w ten poniedziałkowy wieczór. Równo tydzień temu udało mi się spełnić część marzenia, które nie dawało mi spokoju od dłuższego czasu.
Ale po kolei...

Nie zdobyłem żadnego bieguna ani żadnego z ośmiotysięczników, nawet nie osiągnąłem dna Rowu Mariańskiego - choć to co mi się udało wydaje mi się czymś równie "mocnym" i pełnym wrażeń. Większość z Was (być może) uśmieje się trochę a przynajmniej uśmiechnie z lekkim politowaniem - Ale co tam - słuchajta braci nurkowa - dałem wreszcie nura!!!

Miejsce - Mielno, Morze Bałtyckie, zejście z plaży, głębokość (nawet dokładnie nie wiem) - myślę że max. 1,5-2 m., eksploracja starej barki (a raczej tego co z niej zostało), widoczność - trochę więcej niż na wyciągnięcie ręki, stan morza - 2-4B, temp. wody 15 stopni C. Co do sprzętu to nie bardzo pamiętam, bo jak tylko założyłem piankę i buty - serce i głowa przestały ze sobą współpracować. Wiem, wiem śmieszne przeżywanko śmiesznego zajścia - ale dla mnie możecie się śmiać godzinami - dla Was to zdrowie a ja i tak dałem nura!

Tadek (nuras z którym bul, bul - pozdrowienia) i Marcin (jego szef - chyba z Koszalińskiego klubu i sklepu) pomagali mi przy zakładaniu ołowiu i jacketu z butlą (chyba 12l). Potem płetwy i tyłem do wody. Doszliśmy z Tadkiem gdzieś na głębokość 1,5 m i ... spadła mi prawa płetwa. Jak stwierdził Tadek - była źle założona (przed wejściem co prawda pomachałem lewą nogą by sprawdzić i było ok prawą zdążyłem tylko podnieść i musiałem już wchodzić do wody). Ponieważ wcześniej powiedziałem iż choć nie nurkowałem wcześniej to teorię trochę znam (zresztą Marcin przy zapinaniu pasa balastowego chyba mnie sprawdzał - bo zapytał się mnie jak powinien być dobrze zapięty balast (powiedziałem że dobrze zapięty i łatwy do odpięcia) i już nie wiele mi tłumaczył.

Jestem w wodzie i nie czuję już tego ciężaru. Ślinka na maskę (chyba Ventura - jedno szkło)przepłukanko, Tadek sprawdził jeszcze raz aparat ja sprawdziłem swój, aparat do ust i słyszę że mam się zanurzyć. (Czy każdy z Was przed Swoim pierwszym nurem nabrał pełno powietrza w płuca?). A więc zanurzam się a Tadek stoi i mnie asekuruje - ze względu na falowanie trzyma mnie za ramię. Niestety byliśmy pomiędzy dwiema płyciznami praktycznie nic nie widziałem poza mnóstwem wodorostów na dodatek te falowanie no i oddech.

Wydawało mi się że oddycham normalnie a czułem się tak jakbym nie oddychał a raczej jak bym oddychał przez jakiś ręcznik. Przestraszyłem się bo pomyślałem sobie że się do tego nie nadaję. Krótkie szarpnięcie za ramię i się podnoszę - słyszę że mam wolniej i głębiej oddychać - schodzę raz jeszcze - czuję się już lepiej ale jeszcze mam kłopoty z oddychaniem. I znowu na powierzchnię - słyszę abym sobie spokojnie usiadł na dnie - tak zrobiłem i podziałało - już nie czułem oporów przy oddychaniu, zacząłem się nawet rozglądać i dopiero poczułem się jak w jakimś bardziej przyjaznym świecie. Zanurzyliśmy się razem - tak na wszelki wypadek byłem asekurowany i trzymany za wężyk od konsoli (chyba). Przepłynęliśmy kawałek Tadek dał znak kciukiem do wynurzenia. Na powierzchni usłyszałem że podpłyniemy na zatopioną barkę a raczej marne jej resztki - tak uczyniliśmy. Było wspaniale (tylko trochę byłem za blisko dna - nie mal po nim pełzałem chwilami).

Co jakiś czas pod wodą Tadek dawał mi znaki, w którą stronę mamy płynąć. Widziałem jakieś wystające kable. jakiś słup i coś co przypominało duży głaz ponad metrowej wysokości cały obrośnięty omułkami (chyba). Opłynęliśmy go i znowu kciuk w górę. Potem mogłem samemu opłynąć (jak się okazało) wystający z dna morskiego dość dużych rozmiarów fragment łodzi. Było cudownie tylko czułem się dość niepewnie samemu. potem po tych samych częściach
popłynęliśmy do brzegu. Po drodze mój partnur ułamał mi kawałek barki jako trofeum do domu, skaleczyłem się o tulipanka zrobionego z Tyskiego (nawet zerwałem etykietę , ale ją zgubiłem) To już koniec mojej przygody. Potem jeszcze kilka razy pływałem w ABC - ale woda (okolo 15) nie pozwalała na zbyt długie nurki - niestety. Popływałem za jakimiś meduzami i małym stadkiem rybek wyłowiłem kilka kamieni i muszelek dla małżonki. Jednak mojego pierwszego nurka nigdy nie zapomnę - mimo iż trwał tak krótko. No i podobałem się swojej żonie w piance. Może dzięki temu uda mi się Ją namówić abym zbierał sobie na nią do przyszłych wakacji.
Przepraszam za dłużyznę ale postanowiłem że muszę się tym z Wami podzielić.

Pozdrawiam Was Remigiusz Zajączkowski.